środa, 18 lutego 2015

Od Morgan CD Luke

Kiedy się obudziłam, wszędzie była tylko biel. Pływałam w morzy bieli, otoczona puszystymi chmurkami.
Zachichotałam na ten dziwny pomysł, ale z moich ust wydobyło się jedynie lekkie rzężenie.
Próbowałam się podnieść, lecz po kilku nieudanych próbach, opadłam na poduszkę z jękiem.
Przyjrzałam się sobie. Całą górną część ciała miałam obwiązaną bandażami. Ręka leżała na temblaku a nogę miałam włożoną w metalową szynę. Kiedy przyjrzałam się jej z bliska ujrzałam długą, świeżą bliznę na kolanie.
Podniosłam drugą rękę i dotknęłam nią czoła. Okazało się, że ono również jest zabandażowane. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że jestem w szpitalu.
Nagle mój wzrok padł na szafeczkę, przy łóżku, na której stała szklanka wody.
Wyciągnęłam rękę i uchwyciłam upragnione naczynie. Niestety byłam tak roztrzęsiona, że cała zawartość wylała mi się pościel.
- Szlag! - krzyknęłam, całkowicie odzyskując głos.
Moje krzyki widocznie musiały zbudzić Luke'a, który drzemał w fotelu.
- Morgan! - krzyknął i zerwał się z fotela - Całe szczęście, że się obudziłaś!
Popatrzyłam na niego sceptycznie.
- Dlaczego niby miałabym się nie obudzić? - zapytałam ze złością - tak w ogóle to, co ja tu robię?!
Luke popatrzył na mnie ze współczuciem.
- Nie pamiętasz? Spadłaś z konia... - zaczął, lecz przerwałam mi okrzykiem.
- Katana! Nic jej nie jest?! - dopytywałam zaniepokojona o moją klacz.
Chłopak zaśmiał się ponuro.
- Nie nic jej nie jest. Ale za to ty nieźle oberwałaś. Mam ci wymienić? - zapytał z szelmowskim błyskiem w oku.
- Nie. Oszczędź sobie. Ile już tu jestem? - odprężyłam się na wieść, że Katanie nic nie jest.
- Hm... około 3 godzin. Za chwilę powinna przyjechać reszta - rzucił nalewając sobie kawy z automatu.
- Reszta? - zapytałam zszokowana.
- No tak. Uczniowie, nauczyciele. Wszyscy już wiedzą. Pani musiała ich powstrzymywać siłą żeby nie przyjechali tutaj od razu - zaśmiał się odrzucając głowę do tyłu.
Teraz byłam przerażona.
- Czy ty widzisz, co ja mam na sobie?! Nie pokażę się tak publicznie! - krzyknęłam nienaturalnie wysokim głosem, wskazując na zwiewną szatę szpitalną zakrywającą moje ciało.
- Spokojnie, pójdę ci poszukać czegoś... stosowniejszego - powiedział pocieszająco i wyszedł z sali.
Wrócił po około 15 minutach niosąc biały podkoszulek i czarną spódniczkę przed kolano.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Ja... ten... no... chyba będziesz musiał pomóc mi się ubrać - moje policzki musiały być purpurowe ze wstydu.
Luke podszedł do tego bardzo profesjonalnie. Pomógł mi założyć koszulkę, a potem spódnicę. W samą porę. Po chwili do sali wpadli uczniowie Uniwersytetu Golden Hooves.

(Luke?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz