- Aha - powiedziałam szczerząc się w uśmiechu.
Nic z tego nie rozumiałam. Jak świetliki w zimie? I aż tyle robali się przypałętało? I akurat do jakiegoś zawiniątka? Postanowiłam się nie pytać, pewnie znów bym wywołała kłótnie, dlatego wolałam cieszyć się chwilą z Antonio. Podziwiałam latające świetliki, a Toni ze mną. W końcu chyba mu się to znudziło, bo wstał i próbował złapać świetlika do ręki. Na początku dobrze mu szło, skakał próbując je złapać, a ja przyglądałam się tym trochę marnym próbom z uśmiechem. Takiego Toniego uwielbiałam.
- Pomogłabyś! - wycharczał od skakania Antonio.
- Czyżby nasz mały Toni się zmęczył? - zapytałam słodko.
Toni obrzucił mnie morderczym spojrzeniem i zrezygnował z łapania. Usiadł spowrotem na pieńku.
- Która godzina? - spytałam.
Antonio spojrzał na zegarek na ręce.
- Dochodzi 20.
- Trochę późno - mruknęłam cicho.
- Ta.
Z ogniska leciały małe iskry w niebo. Wtedy przypomniało mi się coś.
- Toni, skąd wziąłeś plecak?
- Wziąłem ze sobą.
- A masz tam coś jeszcze? Na przykład, nie wiem, jedzenie? Albo coś ciepłego? - zapytałam.
(Antonio? :3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz