- To... gdzie idziemy? - zapytałam z wahaniem.
- Tu niedaleko jest ładny park. Możemy się tam rozłożyć - odparł wesoło Luke.
Ruszyliśmy przed siebie, ja podtrzymywałam się na jego ramieniu.
Po długim marszu wreszcie przekroczyliśmy bramę parku. Chłopak przez chwilę się rozglądał, aż znalazł odpowiednie miejsce.
Po chwili siedzieliśmy sobie wygodnie na czarnym kocu, a Luke wyjmował jedzenie z koszyka.
Spojrzałam na to wszystko z rozbawieniem.
- Widzę że na poważnie wziąłeś moje słowa - zaśmiałam się - czarny koc, czarne jedzenie i nawet sok.
- Cóż... doszedłem do wniosku że ci się spodoba - mruknął podając mi muffinkę. Oczywiście czekoladową.
- No jasne. Mmm... - mruknęłam zatapiając zęby w miękkim cieście - wreszcie coś dobrego.
Luke patrzył na mnie z uśmiechem na ustach.
- Zaczynam myśleć że cię głodzili w tym szpitalu - zachichotał, a ja z zapałem przytaknęłam.
- No jasne! - krzyknęłam, prawie dławiąc się babeczką - tymi porcjami nie dało się najeść.
- Domyślam się - teraz oboje się uśmiechaliśmy - chcesz soku?
Przytaknęłam.
Siedzieliśmy w parku kilka godzin. Jedliśmy, piliśmy, śmialiśmy się. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
W końcu zaczęliśmy się zbierać. Luke spakował wszystko i pomógł mi wstać.
Po chwili siedzieliśmy już w autobusie i jechaliśmy w stronę uniwersytetu.
Kiedy z niego wysiadaliśmy byłam padnięta.
Ciężko opierałam się na ramieniu chłopaka, powoli stawiając stopy.
Po kilku minutach staliśmy przy drzwiach do mojego pokoju.
Luke szybkim ruchem otworzył je i wpuścił mnie do środka.
Zapaliłam światło i moim oczom ukazał się niesamowity widok.
Luke?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz