Facet miał w ręku strzelbę, chyba myśliswką, i celował nią prosto w nas. Jego wzrok pełen był złości i irytacji.
- Proszę pana - zaczęłam, ale nie dokończyłam ponieważ Crist mocno ścisnął mnie za rękę.
Chyba miałam nic nie mówić.
- Ten koń jest mocno ranny, trzeba mu pomóc - powiedział ostrożnie i spokojnie mój towarzysz. - Możemy zabrać go d...
- NIGDZIE GO NIE ZABIERZECIE!!! - huknął mężczyzna, a ja wtuliłam się w ramię Crista, bojąc się tego faceta ubranego jak kowboj w średnim wieku i z wąsami Stalina.
A może to był Stalin?
Crist zrobił zdziwioną minę, ale od razu ją poprawił, pewnie, tak jak ja, bojąc się reakcji mężczyzny.
Baliśmy się zarówno faceta, jak i jego spluwy. Bardziej faceta, bo strzelba sama nie strzela.
Czekałam na jakąś reakcję Crista lub kowboja, na jakąś ostrą wymianę zdań. Niestety nic takiego nie nastąpiło. Facet ciągle miał nas na muszce, a my staliśmy jak słupy soli. W końcu postanowiłam się odezwać. W końcu.
- Czy to jest pański koń? - spytałam uprzejmie.
- Tak - odpowiedział ostro mężczyzna.
- Więc dlaczego pan nie reaguje na jego cierpienie? - zapytałam, a facet szybko podszedł do mnie złapał mnie za nadgartsek i mocno wykręcił. Zawyłam z bólu. Chyba mi skręcił nadgarstek. Niech to!
- Dlatego.
Crist?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz