Spojrzałam na Morgan. Ona przeciwnie - patrzyła na Katanę, jak szczęśliwie i uroczo kłusowała po pastwisku. Jej koń wydawał się być radosnym dziś konikiem, lecz martwiłem się o Morgan. A może ja za dużo się martwię?
- Brakowało mi tego - powiedziała, gdy minęła już cała wieczność.
Zmarszczyłem brwi zdziwiony.
- Katany, wolności - wytłumaczyła dalej patrząc na pastwisko. - W szpitalu było tak pusto i wszystko było zamknięte. Nawet ja.
Nie odpowiedziałem nic. Chciałem coś powiedzieć, pocieszyć (?), ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wyobraziłem sobie Morgan trzymającą tabliczkę "Zamknięte". Straszne. Wyglądało to tak, jakby zamykała coś - życie. Ale zamknąć można coś tylko z własnej woli. Właśnie. Zamykasz na własną odpowiedzialność.
- Chodź - powiedziała i poszliśmy przez bramkę na pastwisko do biegającej Katany.
Myślałem, że Morgan zaraz wskoczy na swojego konia i pokłusuje gdzieśtam sama. Ale ona nawet nie spojrzała na Katanę. Tym razem wzrok utkwiony miała w trawie. Zbyt zielonej, jak na marzec. Wkrótce przeniosła wzrok na niebo. Zachodzące słońce było zbyt jaskrawe dla jej gasnących oczu, a ja marzyłem, żeby poznać jej myśli.
Szliśmy powoli ciesząc się, przynajmniej ja, pogodą, nie odzywając się do siebie. Chmury leniwie płynęły po oceanie bożym, a ciepły wiatr powiewał lekko. Niektóre chmury przypominały mi Morgan. Wyniszczoną przez życie, ale piękną i szczęśliwą dziewczynę. Żałowałem, że nie zauważyłem tego wcześniej.
Usiedliśmy na trawie. Każda dziewczyna nigdy by nie usiadła na trawie, bo "Będe miała zielone spodnie!". Lecz Morgan usiadła. Morgan jest inna. Ona stąpa lekko. Stąpa lekko po ziemi. Morgan zna prawde: prawdopodobieństwo, że zranimy wszechświat, jest takie samo jak to, że mu pomożemy, a nie możemy zrobić ani jednego, ani drugiego.
Morgan? Dziś tak poetycko :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz